Debiut to ważna rzecz dla zespołu. Może być dobry, ale zachowawczy, przez co nie zostanie zauważony, a może być też odważny, sprawiający wrażenie, jakby zespół chciał powiedzieć: Odwróć się, spójrz na mnie! I taki właśnie debiut – który krzyczy, każe się odwrócić, zainteresować, stanąć na chwilę i dać się porwać – daje nam wrocławskie trio Dead Snow Monster.
Album I Wanted to See a Monster uderza skumulowaną energią już od pierwszego numeru. Otwierający wydawnictwo Get Your Guns jest jak ogromny rock’n’rollowy pocisk, którego zadaniem jest zburzyć otaczające nas ściany i utorować drogę pozostałym piętnastu kawałkom do naszego muzycznego świata. Takich rockowych uderzeń na krążku jest mnóstwo, choćby w True Romance, Ting Ting, Mass Offered for Dead czy Little Quarrel. Wszędzie słychać hałaśliwe, brudne gitary, kojarzące się z blues-rockowym amerykańskim graniem, potęgowane przez wyraziste partie basowe i eksplodującą perkusję.
Zabójcze tempo, brudne, histeryczne dźwięki gitar i energiczne riffy – to sposób na skumulowanie niesamowitej ilości energii drzemiącej w chłopakach, w kawałkach trwających zaledwie po dwie minuty. Do tego bombardowani jesteśmy krzykliwym – żeby nie powiedzieć skrzekliwym – wokalem Kamila, którego brzmienie na myśl przywodzi skojarzenia z Jackiem Whitem i jego projektami. Ale nie jest tak, że ten wokal jest nieznośny dla ucha, że w jakiś sposób przeszkadza – wręcz przeciwnie. Świetnie współgra z partią instrumentalną i dokłada dodatkową porcję mocy do i tak energetycznego kotła.
Płyta składająca się z samych rockowych petard mogłaby zmęczyć słuchacza, dlatego na krążku nie brakuje również klimatycznych ballad, jak choćby spokojny Apple Blossom, w którym wyciszone dźwięki instrumentów i piękne pogłosy budują niezwykły klimat. Nieprawdopodobnie magicznie brzmi także zamykający album, akustyczny Two Rusty Bikes, który uspokaja galopujące tętno płyty i pozwala się przygotować na nadchodzący jej koniec.
Trzy potwory z Wrocławia nie są takie potworne, jakby się to miało wydawać. Nagrali album bardzo spójny brzmieniowo, mimo to zróżnicowany. Jest na nim miejsce na histeryczny bieg, hałas i krzyki, ale są też kawałki spokojniejsze, klimatyczne, czarujące słuchacza. Szkoda tylko, że 36 minut płyty mija tak szybko. To czysta energia. Naprawdę, ten album potrafi naładować baterie na długi, długi czas.