Further Away – Post Love / mat. prasowe

Further Away – „Post Love″

Jakub Bugała wybrał sobie niełatwą drogę zdobywania popularności. Gdy jeszcze jako Inqbator wydał EP-kę „The Spin”, dołączył do grona młodych obiecujących muzyków, którzy utrzymywali fanów w oczekiwaniu na debiutancki album. W czerwcu ubiegłego roku zdecydował się jednak na odważny i ryzykowny krok – zmienił nazwę swojego projektu. Artysta modyfikujący swój pseudonim na takim etapie rozwoju może się liczyć z poważnymi konsekwencjami, chociażby utratą rozpoznawalności. Jednak Jakub nie tylko utrzymał swoją pozycję, ale jeszcze bardziej ją ugruntował, zdobywając kolejnych słuchaczy i budząc zainteresowanie coraz to nowych mediów muzycznych.

Nie dziwię się, że artysta argumentował wspomnianą zmianę pozbyciem się balastu, jakim była stara nazwa. Wszak Inqbator kojarzy się z czymś nowym, dopiero raczkującym i wzrastającym. Natomiast Further Away wyraża chęć nieskrępowanego podążania naprzód, wbrew ograniczeniom i utartym schematom. Debiutancki album Bugały nie jest identyczny jak pierwsza EP-ka i rzeczywiście świadczy o chęci rozwoju, pójścia dalej i tworzenia muzyki zgodnej z samym sobą.

Można powiedzieć, że z każdym utworem muzyka na „Post Love” nabiera tempa i bogactwa. Minimalistyczny „Images” wprowadza element melancholii i wyciszenia, stawiając na stopniowe budowanie napięcia. Natomiast „Interlude”, w którym szczególną rolę odgrywają smyczki, brzmi podobnie do Fismolla. Już na tym etapie warto zauważyć, że Jakub nie w każdym utworze śpiewa tak samo. Jego wokal czasem przechodzi w szept, innym razem rozlega się bardziej donośnie, a w „Wietrze” nawet dostojnie, z nutką soulu i bluesa. Sam „Wiatr” przypomina nieco styl Skubasa, ale poważny tekstowo wydźwięk łączy z niezobowiązującym gwizdaniem w końcówce.

„Perfect Moments” jest tym utworem, w którym całe bogactwo instrumentarium ukazuje pełnię swojej mocy. W pewnej chwili współbrzmią ze sobą smyczki, perkusja i gitary. Właśnie w jednym „perfekcyjnym momencie” ta kompozycja zachwyca równowagą i aranżacją. I w zasadzie definiuje cały album, stając się jego znakiem rozpoznawczym. Bo ani chórki w „Nothing”, ani gitara elektryczna w „Guess Why”, ani nawet energiczny rytm „Sociopathic Girl”, nie przebijają wrażeń pozostałych po wysłuchaniu „Perfect Moments”. Nie znaczy to oczywiście, że te utwory są słabe. Każdy wyróżnia się czymś innym, a zarazem nie czuć między nimi dysonansu, równie dobrze mogłyby być jedną, długą kompozycją. Głównie dlatego, że Bugała bardzo mądrze porozmieszczał instrumentalne ozdobniki i konsekwentnie poprowadził główną nić całego albumu – swój wokal i gitarę akustyczną. To na nich budowana jest cała aranżacja i do nich, niczym kostki domina, przyłączają się pozostałe instrumenty, czasem w większej, innym razem w mniejszej ilości.

Jasno można sprecyzować inspiracje Jakuba, jak i klimat całej płyty. Dużo tu Damiena Rice’a i Keatona Hensona, jest trochę wspomnianych Fismolla i Skubasa. Niesprawiedliwe byłoby jednak określenie tego albumu jedynie jako wypadkowych twórczości owych muzyków. W materiale czuć własną pasję i serce oraz pomysł na ich uzewnętrznienie. Wykonanie również stoi na wysokim poziomie, co potwierdzają perełki takie jak „Wiatr” i „Perfect Moments”. I chyba śmiało można powiedzieć, że mamy na polskiej scenie muzycznej kolejnego oryginalnego singera-songwritera z krwi i kości, który właśnie wypłynął na głęboką wodę.