Måneskin – „Rush”

Maneskin – ‘Rush’

Pozwolę sobie na nieco toporne, zawiłe i… kulinarne porównanie na początek. Tort… tak tort. Może mieć wiele warstw, a każda z nich inną paletę smaku, inną konsystencję, barwę. Czasem smakuje wyśmienicie, a niekiedy masz ochotę odpuścić sobie dalszą konsumpcję. Z muzyką jest podobnie. Są płyty, które mają wiele warstw, smaków, kolorów. Nie wszystkie ‘smakują’ tak samo, ale tworzą jakąś, mniej lub bardziej ‘zjadliwą’ całość. Dlaczego o tym pisze w kontekście trzeciej płyty kwartetu z Rzymu? Odpowiedź jest prosta: ‘zakalec’. Niby wszystkie elementy są na swoim miejscu(wokal, sekcja rytmiczna, gitara), a nie można tego wszystkiego ‘strawić’. Przynajmniej nie w całości. No i produkt(tort? płyta?) trafia do kosza.

Ale po kolei: okrzyknięci następnymi ‘zbawcami rocka’, po zwycięstwie na festiwalu Eurowizji (który z rockiem ma raczej niewiele wspólnego), Włosi, zatrudnili tabun producentów (na czele z Maxem Martin’em), by pomogli im nagrać płytę, w ich mniemaniu, godną największych gwiazd. Efekt? No cóż… Jednak nie jest to jednoznacznie zła płyta. A więc poszukajmy tych ‘zjadliwych’ warstw. A, że takie są pokazuje utwór ‘Own My Mind’, otwierający całość. Sekcja rytmiczna ‘ciągnie’ całość (fantastyczny bas przed refrenem), wokal jest lekko przybrudzony, a całość brzmi jak trochę mocniejszy Franz Ferdinand. Bardzo dobry początek. Mi smakuje. ‘Gasoline’ z kolei, to utwór stworzony z myślą o ofiarach wojny na Ukrainie. Pełen bezsilnej złości w warstwie lirycznej („We won’t take it standing still…’czy ‘The whole world is waiting for you to go down’), z rzeżącym basem i ‘indyjskim’(?) motywem gitarowym daje piorunujący efekt. Plus okrzyk: ‘We’re gonna dance on gasoline!!’. Ciary. Zdecydowanie najlepszy utwór na płycie. Można jeszcze wyróżnić przepiękną ‘smyczkową’ balladę ‘If Not For You’ (o tym, że życie jest pozbawione sensu bez drugiej połówki-niby błahe, ale wspaniale zaśpiewane i zagrane), czy pędzący, zaśpiewany po Włosku hard-rockowy ‘rager’ ‘La Fine’. Lecz tutaj, w przypadku tego drugiego utworu pojawia się główny zarzut tego albumu: teksty. Muzycznie jest naprawdę dobrze : gitara pędzi na złamanie karku, wokal jest pełen pasji ale wszystko niweczy tekst w którym wokalista skarży się na to, że ‘jest sławny… i że to ‘wasza wina’ (tzn. fanów)… Ja bym się obraził. Takiego tekstowego oderwania od rzeczywistości jest tu więcej. Choćby ‘Gossip’ (przyzwoity Tom Morello z Rage Against The Machine jako gość). Perełki w stylu: „You can’t see they’re faking, they’ll never be naked” są tutaj na porządku dziennym(hmm? Czy przypadkiem zespół nie zaczynał od X-Factora?).’Timezone’ to takie Imagine Dragons na sterydach, miałka ballada o tym… że przecież dzieli nas tylko strefa czasowa, ale i tak sie kochamy… no, błagam. Na utwory ‘Mamma Mia’(tak oni są z Włoch przecież…), ‘Supermodel’, ‘Bla Bla Bla’(zabawne ha ha…ha) czy ‘Kool Kids’(„but my lyrics are all made up”…) lepiej spuścić zasłonę milczenia. Ale ‘wisienką na torcie ’jest ‘Read Your Diary’. Niestety nie mogę tu za wiele tekstu przytoczyć, bo będzie potrzebny cenzor ale… ‘Read your diary to get inside of you’ to chyba najlepszy przykład o czym jest to ‘dzieło’.

Dobra rada: przed wgłębieniem się w tekst zaopatrzcie się w wiadro… Mogę pastwić się nad tym albumem dalej, ale po co? Zastanawia mnie tylko jedno: gdzie się podział ten zespół, który stworzył tak dobre utwory jak ‘Le Parole Lontane’ czy ‘In nomme del Padre’? Wygląda na to, że niewiele z niego zostało. Obiektywnie rzecz biorąc płyta jest chwytliwa (w stylu ‘łopatą przez głowe’, ale jednak), produkcja przyzwoita, a muzycy są więcej niż kompetentni. Ale co z tego? Skoro jedyną rzeczą, która ma się ochote robić podczas słuchania to sprzątanie lub gotowanie. Muzyka tła. Tylko tyle i aż tyle.