Overdriven Group – Flashbacks, Redrawings and Reminiscences / mat. prasowe

Overdriven Group – „Flashbacks, Redrawings and Reminiscences″

Chociaż sama formacja Overdriven Group istnieje od 2013 roku, początków albumu „Flashbacks, Redrawings and Reminiscences” możemy się doszukiwać już rok wcześniej. Wtedy to światło dzienne ujrzał materiał „Seasonless EP” zespołu Zuzanna and Overdriven. I choć niedługo po premierze, debiutanckiego w istocie materiału, duet się rozpadł, to Bartosz Niedźwiecki aka Overdriven – białostocki producent i gitarzysta, postanowił nie zaprzestawać twórczej działalność i założył nowy, opisywany tu zespół.

Jak dotąd grupa dała światu dwie odmienne od siebie brzmieniowo EP-ki. Minialbum zatytułowany po prostu „Overdriven Group” drążył bardziej jazzowo-swingowe klimaty, bo chociaż niemałą rolę odgrywały gitary, to na pierwszy plan wysuwały się klawisze i obecna tu i ówdzie trąbka. Wydany pół roku później „Cosmic” zaskakiwał zauważalnym zwrotem w brzmieniu. Gdzieniegdzie pozostały echa swingu („Space Driver”), ale tym razem pałeczkę przejęły gitary i trip-hopowy klimat przypominający Archive, Massive Attack oraz Portishead.

Zdecydowanie bardziej w tę stronę skręca materiał na debiutanckim albumie zespołu. Jak już wspomniałem wcześniej, ma on swoje początki w „Seasonless EP” – aż trzy z ośmiu albumowych utworów znalazły się pierwotnie na tym wydawnictwie (do czego niejako nawiązuje tytuł krążka). Jednak różnica w brzmieniu i aranżacji jest z biegu dostrzegalna. Kompozycjom sprzed czterech lat brakuje kropki nad „i”, jakiegoś ostatecznego szlifu. Ten znalazł się dopiero na debiutanckim albumie, który całościowo może nie brzmi spójnie koncepcyjnie, ale każdy znajdujący się na nim pojedynczy utwór stanowi muzyczną, dopiętą na ostatni guzik historię.

Bardzo dobrze, że muzycy nie silili się na tworzenie jednolitego brzmieniowo albumu, bo jednym z największych atutów tej płyty jest właśnie różnorodność. Z jednej strony fenomenalny, rozpędzający się powoli „The End in Slow Motion”, z charakterystyczną końcówką, w której Bartosz atakuje struny gitary elektrycznej smyczkiem, niczym Jónsi z Sigur Rós; z drugiej „The Ballad of a Kitten and a Birdie (Underground Reprise)” o klimacie rodem z filmów Davida Lyncha i pieszczącej uszy trąbce w tle.

Niebagatelną rolę odgrywa też wokal Patrycji Ziuzi – w niektórych utworach co prawda spychany na dalszy plan, ale nawet wtedy stanowiący kojący, oniryczny podkład dla gitar i perkusji, jak w „Buzzbuzz”. Częściej jednak naturalnie dopełnia rwące gitary, jakby porządkując w szereg nutkę psychodelii. Owe gitary równie silnie zaznaczają swoją obecność na płycie, szczególnie za sprawą głośnych solówek chociażby w „Arsenal” i „Silent”, ale też lekko post-rockowych wstawek w „Underground”. Przestrzenność dźwięków ujawnia za to „Desolate”, z etherealowym wokalem i mocno warpaintowym klimatem.

Twórczość wielu kapel udowadnia tezę, że sama inspiracja wielkimi muzykami nie musi wcale oznaczać nowatorskiego brzmienia i natychmiastowego sukcesu. Tym lepiej, że Overdiven Group nie tylko czerpią najznakomitsze cechy od gigantów alternatywnej sceny, w postaci Sigur Rós, Warpaint czy Portishead, ale też dokładają do nich drugie tyle własnego pomysłu, zaangażowania i oryginalności. W ten sposób gruntują swoją muzyczną pozycję i wyróżniają się spośród wielu miałkich projektów. Ich debiutancki album pozostawia niedosyt, ale ten pożądany i intrygujący. Bo kolejne płyty mogą być tylko lepsze.