Rebeka – Davos / mat. prasowe

Rebeka – „Davos″

Davos – miasto we wschodniej Szwajcarii, najwyżej położone w Europie, popularne uzdrowisko zimowe.  Tytuł albumu to symbol, który można rozumieć na wiele sposobów. Duet ukierunkowuje myślenie słuchacza w stronę powieści Manna i tytułowej Czarodziejskiej góry w niej występującej, bo muzyka, jako jej odpowiednik, ma przemieniać i przenosić w magiczne miejsca. Studio, w którym nagrywali, Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny porównują do schroniska w górach – gdzie, jak kuracjusze, odrywają się od rzeczywistości, aby tworzyć. Ten motyw budzi skojarzenia z uzdrowiskową stroną miejscowości. Szwajcarskie miasto jest w końcu najwyżej położonym w Europie – czy tak samo album Rebeki jest ich najwyższym muzycznym osiągnięciem?

Brzmienie dalej zamyka się ramach szeroko pojętej elektroniki, ale trudno nazwać ich twórczość electropopem. Dojrzałość, którą wiele zespołów nabywa latami, Iwona i Bartosz zdali się osiągnąć wyjątkowo szybko. Już na EP-ce „Breath” dawali sygnały, że nie są kolejnym z wyrastających jak grzyby po deszczu electropopowych duetów damsko-męskich. A tak można by myśleć jeszcze za czasów debiutanckiej „Hellady”. Gęstość i niebanalność wybrzmiewania zaczęły grać pierwsze skrzypce, a na drugiej płycie taki stan rzeczy dalej się utrzymuje. Błędnym byłoby jednak twierdzenie, że „Davos” jest materiałem powtarzalnym i mało oryginalnym. Tutaj spójność materiału nie wyklucza eklektyzmu i wewnętrznej różnorodności, co zdaje się potwierdzać każdy kolejny utwór, od okraszonego intrem w klimatach minimal techno „The Trip”, po tajemniczy i eksperymentalny „Wake Up” zamykający płytę.

Wątek oniryzmu wprowadza „The Wish”, które jednak szybko łamie schemat spokojnej ballady za sprawą lekkich klawiszy oraz niespotykanych elektronicznych efektów i wokaliz. Klawiszowy motyw, tym razem bardziej psychodeliczny i wwiercający się w głowę, zastosowano w „Białych kwiatach”. Pierwszy utwór Rebeki po polsku zaskakuje nie tylko połamanym podkładem, ale również inteligentnym, poetyckim tekstem i naturalnym, miękkim sposobem jego wyśpiewania. Najlepsze pozostawiono jednak na koniec, bo tam w uszach pobrzmiewa odgłos gitary żywcem wyjętej z „The Less I Know the Better” Tame Impala. To zresztą nie jedyny moment, w którym umieszczona w tle gitara, najbardziej wpada w ucho. Wśród mnogich rozjechanych dźwięków i wokaliz „What Have I Done” to właśnie ona dodaje kompozycji szerszego wymiaru, a w „Perfect Man” stanowi w zasadzie główną oś utworu.

Duża część zawartych na „Davos” kompozycji zdumiewa niezwartą strukturą. Liczne udziwniające efekty, połamane bity i powtykane gdzieniegdzie wokalizy są jednak tak dobrze dopracowane i umiejętnie poumieszczane, że zamiast odstraszać, budzą podziw i potwierdzają muzyczną dojrzałość duetu. Znajdą się też bardziej przystępne utwory, jak taneczne „Today” z funkowymi naleciałościami i ejtisowymi syntezatorami. Ten klimat to zupełna nowość u Rebeki i przyjemna odskocznia od poważnego charakteru na reszcie albumu. Mocno rozrywkowy, ale już w inny sposób, jest również „Falling”. Niż do lat osiemdziesiątych, bliżej mu jednak do współczesnych klubowych hitów, w których lekkość wyraża się przez gitarowe wstawki, pulsujący rytm i zrywy w refrenie. Jako wyraźnie zainspirowany dokonaniami Moderat jawi się za to „Promised Land” z wpływami IDM-u i samplami zmodulowanego wokalu.

Idąc za geograficznym rozumowaniem, starożytna Hellada obejmowała znacznie większy obszar niż obecne Davos. Jednak myśląc muzycznie, u Rebeki zdaje się być odwrotnie. To druga płyta Iwony i Bartosza stanowi materiał brzmieniowo bogatszy i eksplorujący nieznane im dotąd dźwiękowe rejony. I istotnie, odwołując się do symbolicznego znaczenia tytułu, przemienia. Nie tylko słuchacza, ale też twórców, którzy właśnie osiągnęli najwyższy dotychczas punkt w swojej karierze.