Po świetnym debiucie, który napędziły mocne single, Banks stworzyła sobie przestrzeń wyjątkową. Mroczne odgałęzienie muzyki popularnej w końcu znalazło swoją godną przedstawicielkę, a „The Altar” okazał się drugim podejściem do pokazania swojego sposobu postrzegania świata. Tytułowy ołtarz to zbiór uczuć, z którymi Jillian Rose walczyła od dłuższego czasu.
Osobistych manifestów na albumie jest kilka, a najmocniejszym z nich jest pierwszy singiel „Fuck With Myself”. Jak zdradza artystka, utwór opowiada o uldze jaką poczuła, kiedy przestała przejmować się tym, co pomyślą o niej inni. I właśnie tą pewność siebie czuć podczas słuchania całego materiału. „This Is Not About Us” odważnie odpowiada na pytanie, które dręczy drugą osobę. Taneczne „Gemini Feed” można oskarżyć o elektroniczny populizm, jednak na „The Altar” potrzebny był też taki utwór. Ciekawym momentem jest też „Trainwreck”, gdzie złość wzmacnia, a nie przesłania przekaz. Nie jest też tak, że cała ta elektronika i potęgujące się basy przytłaczają. W odpowiednich momentach Banks zwalnia i śpiewa wzruszające ballady jak „Mother Earth” czy „To The Hilt”, który aspiruje do miana jednego z najlepszych kawałków na albumie.
Banks od samego początku swojej kariery hipnotyzuje nie tylko muzyką, ale i wizerunkiem. Spojrzenie z okładki pozornie odpowiada na wiele pytań, które pojawiają się przy słuchaniu materiału. I prawdopodobnie taki efekt był zamierzony – wystarczy chociażby sprawdzić tekst „Weaker Girl” (I’ma need a bad motherfucker like me). Tytułowy ołtarz po głębszej analizie nabiera też innego znaczenia – „The Altar” to swoista ściana uczuć, za którą stoi Banks, starając się w ten sposób pozornie pokazać więcej siebie.
Nie wiem jak długo apokaliptycznie brzmienia opowiadające najczęściej o cierpieniu będą w modzie, ale wydaje mi się, że Banks w innym repertuarze się po prostu zgubi. Obawy budzi też ilość elektroniki użytej na albumie, bo już podczas promocji „Goddess” artystka czasami niedomagała na żywo. Natomiast o ile samo mieszanie popu, r’n’b, elektroniki i hip-hopu jest ostatnio w modzie, o tyle stworzenie z tego zgranej całości nie wychodzi wszystkim zbyt dobrze. Banks się to po raz kolejny udało. Ba, tego albumu słucha się z niezwykłą przyjemnością, za co na pewno część podziękować należy się SOHN, który jest współproducentem. Natomiast jeśli ktoś po „Goddess” czył niedosyt, to po „The Altar” na pewno go nie zazna.