Bukowicz – Dyskomfort w głowie / mat. prasowe
Bukowicz – „Dyskomfort w głowie″
Bukowicz, projekt Jakuba Buczka, który warto było obserwować już od 2015 roku, bierze lekcje z brzmienia z przeszłości i z formy z teraźniejszości. Tym sposobem otrzymuje debiutancki album, który, chociaż nie zaskakuje innowacyjnością, świetnie wpasowuje się w debatę między slow a fast life.
Już od powstania zespołu Bukowicz Jakub Buczek próbował zwrócić uwagę słuchaczy zabawą paradoksem. Pierwszą EP-kę nazwał „Możesz nawet tańczyć”, chociaż, kierując się stereotypowym podejściem do reguł rządzących muzyką taneczną czy klubową, tańczyć się do niej nie dało. Powolne tempo, mocno wyeksponowane, ale mało radosne teksty oraz pewne wpływ slowcore, poza oczywistymi dream popowymi i shoegazowymi, czyniły z niej raczej sztandarowego przedstawiciela wyimaginowanego sadcore miast przykład dźwięków idealnych choćby tylko do powolnych ruchów w ciemności.
Debiutancki album „Dyskomfort w głowie”, na który przyszło nam czekać o wiele dłużej, niż było to w planach, kontynuuje ścieżkę swojego poprzednika jeszcze bardziej zdradzając inspiracje. Buczek przyznaje, że jednym z jego ulubionych zespołów jest Have a Nice Life i rzeczywiście, dziwne by było, gdyby ktoś nie zauważył podobieństwa do „Deathconsciousness”. Dronowe tło, dudniąca w tle lo-fi perkusja i surowość brzmienia jest jednak wspierana elementami, które wyróżniają „Dyskomfort w głowie”. Wokale są lepiej słyszalne i bardziej wysunięte, a momentami swój udział w śpiewaniu ma również Aneta Maciaszczyk, zazwyczaj odpowiadająca za klawisze, a znana szerzej z duetu Zimowa (poprosimy coś nowego!). „Możesz nawet tańczyć” w stosunku do wersji z EP-ki wzbogacił się o jej wspomagający wokal, a „Poniedziałek” jest już śpiewany w harmonijnym duecie.
Płyta została wyprodukowana tak, żeby, na przekór dream popowym standardom, wokal był słyszany jasno i wyraźnie. Dodatkowa w tym zasługa dykcji Buczka, która ułatwia słuchanie i nie wymusza łuskania oddzielnie każdego kolejnego wyrazu. A teksty, mimo że czasem wydają się nieco pretensjonalne, mimo wszystko warte są poznania. Nic jednak nie zmieni faktu, że to instrumentalne fragmenty zostają w pamięci najdłużej – jak większość „Ciężko” ze świetną gitarą, coldwave’owa „Ostroga” czy intro wspomnianego „Możesz nawet tańczyć”.
Cała płyta to jedynie sześć utworów, co daje niewiele ponad pół godziny muzyki. Niby mało, ale Kanye West w tym roku udowodnił, że taka forma sprawdza się znakomicie. W dobie braku czasu na cokolwiek, krótkie albumy z dużym potencjałem do zapętlania sprawdzają się znacznie lepiej niż dłużące się dwupłytowe wydawnictwa. „Dyskomfort w głowie” niespiesznością kompozycji, a zarazem krótkim czasem trwania, idealnie balansuje na granicy slow a fast life.