OFF Festival 2024 / fot. Radek Zawadzki
OFF Festival 2024: Wyjście w tłum
Kolejna edycja OFF Festivalu dobiegła końca. Jak było w Katowicach?
Zniknięcie po krótkim czasie z festiwalowej mapy Polski Fest Festivalu jeszcze śmielej pchnęło OFF w kierunku szukania złotego środka między mainstreamem a alternatywą. Katowicka impreza wyraźnie kreuje się na miejsce przyjazne młodzieży, z wieloma koncertami gorących rapowych nazwisk i dodatkowymi aktywnościami sponsorskimi w strefie gastronomicznej. Chociaż taki stan rzeczy oburza stałych bywalców festiwalu, metoda na niektórych polach wydaje się rzeczywiście działać.
W tym roku ponownie dopisała frekwencja. Mimo obaw o pustki, festiwalowiczów było mnóstwo, szczególnie w sobotę, kiedy wieczorem można było utknąć w korku poruszając się między scenami. Jest to jednocześnie sygnał, że teren festiwalowy trzeba chociaż minimalnie przeorganizować albo poszerzyć, podobnie jak sceny namiotowe, z których niejednokrotnie ludzie wylewali się wszystkimi stronami. Należy jednak zaznaczyć, że zmiany już się dzieją: pojawiło się dodatkowe wyjście z największej strefy gastro, na trawie pod scenami było sporo przestrzeni, a i błota po deszczach robiło się jakoś mniej, co mogłoby świadczyć o lepszym przystosowaniu gruntu. Wciąż jednak szwankował zasięg. Po wejściu na teren festiwalu trzeba było zapomnieć o dzwonieniu i korzystaniu z internetu mobilnego. Lepiej było nie zgubić znajomych w trakcie trwania koncertów.
Jedna z najbardziej krytykowanych zmian tyczyła się natomiast Kawiarni Literackiej. Ta została usunięta z OFFa i zastąpiona rapową sceną Tiger – głośną, zaburzającą spokój leżącej lekko na uboczu przestrzeni strefy gastronomicznej. Kawiarnia Literacka to nieodłączna część OFFa, kusząca nie tylko programem, książkami i atmosferą, ale też dawką ciszy w festiwalowym zgiełku. Szkoda, że z niej zrezygnowana. Druga duża zmiana to zastąpienie Sceny Dr. Martens Sceną Open Blik. Znalazła się ona w tym samym miejscu, również grali na niej polscy artyści (jednak nie tylko akustycznie), w dodatku ich koncerty były przekładane na język migowy, którego tłumacze zapoznawali zgromadzonych z podstawowymi zwrotami w przerwach między setami. Udana inicjatywa.
Wyjście w tłum
Chyba najwyraźniej widocznym podczas tegorocznej edycji wzorcem zachowań były wycieczki ze sceny w tłum. Tym stał jeden z najlepszych i najbardziej zwariowanych koncertów OFFa: Les Savy Fav. Już od samego początku frontman zespołu przechadzał się wśród publiczności, pożyczał aparaty fotografów, pił napoje publiczności, rzucił koszem na śmieci, zdejmował kolejne części garderoby, a występ skończył uciekając z mikrofonem aż do strefy gastro. W tym samym czasie reszta zespołu zapewniała doskonały mariaż dance-punku z post-hardcore. Na mniejszej intensywności biegowej, ale z jeszcze większym muzycznym spustoszeniem, zagrali Model/Actriz. Frontman również zataczał kółka pod sceną eksperymentalną, nie gubił jednak garderoby i oszczędził dobytek zgromadzonych dookoła fanów. Industrialne dźwięki kojarzyły się z Daughters albo Gilla Band, ale już wokal przywodził na myśl melancholijne i zniekształcone śpiewanie Jamiego Stewarta z Xiu Xiu. Świetny koncert. Wycieczki pod scenę robili też Backxwash i Grace Jones: w pierwszym przypadku problemy techniczne nie zdołały zakłócić emocjonalnego koncertu, który może stanowić wzór rapowych występów z podkładu, w drugim legendarna artystka pokonała barierę wieku, często zmieniała look i zsunęła się ze sceny przybić piątkę z fanami siedząc na głowie ochroniarza. Takie chwile zostają w pamięci.
Ekspresja na scenie
W przypadku niektórych artystów nie trzeba było jednak wcale dalekich wycieczek, aby oczarować swoimi ruchami festiwalowiczów. Znany z tego jest Samuel T. Herring z Future Islands. Artysta tarzał się po scenie, biegał i krzyczał, jednak nie dał rady pokonać ogromnej ulewy, która spłoszyła mnóstwo osób. Mimo dawki monotonii występ okazał się udany. Jeszcze więcej dawał z siebie John Maus, który co prawda wystąpił solo, ale na scenie wylał z siebie wszystkie poty. Szkoda, że artysta nie wrócił do formuły grania z całym zespołem, ale mnogość hitów w setliście wynagradzała ten stan. Energią podpitego bogatego wujka na weselu emanował Baxter Dury. Połową jego aktywności na scenie było chodzenie i ustawianie się w wyzywające pozy, muzycznie akt był jednak przekonujący, głównie za sprawą świetnie grającego zespołu. Nourished by Time wystąpił sam, ale humor mu dopisywał, muzyk na początku swojej ścieżki artystycznej mógł zaprezentować najbardziej udane przeboje, przeplatając set rozciąganiem na scenie i osobistymi historiami. Prawdopodobnie oglądaliśmy przyszłą światową gwiazdę, bo absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby za moment artysta stał w jednym rzędzie z Blood Orange i Deanem Bluntem.
Polski akcent
Zachwycający okazał się soundcheck zespołu Zachwyt. Szkoda, że na samym koncercie ich wizja shoegaze zabrzmiała nieco gorzej, ale wciąż był to jeden z najlepszych polskich koncertów na OFFie. W pełni z oczekiwań wywiązała się natomiast Furia. Pędzący przez godzinę set wyraźnie uwypuklał zaczerpnięte z polskich tańców podwaliny kompozycji z najnowszej płyty Huta Luna, a pozostałe klasyki wybrzmiały równie przekonująco. Dominika Płonka pokazała różne odmiany r&b, który powinno się w Polsce pielęgnować, bo wcale nie ma go dużo. Siemia Ziemia pobujali publicznością swoim fusion jazzem (z gościnnym udziałem Łony), a zespół Dłonie zagrał przyjemną mieszankę slowcore i dream popu z życiowymi i realistycznymi tekstami.
Kontuzje…
Nie obeszło się podczas całego festiwalu bez przypadków losowych. Chociaż chyba po raz pierwszy od dawna żaden koncert nie został odwołany w czasie imprezy, nie wszystko było takie kolorowe. Zespół Maruja, brytyjska rewelacja ostatnich miesięcy, z powodu choroby zagrał w okrojonym składzie, bez saksofonu. Ich siła rażenia znacznie na tym ucierpiała, a występ tylko narobił apetytu na więcej, oby jak najszybciej i w pełnym zdrowiu. Po trzech utworach zakończył się koncert Hotline TNT: gitarzysta złamał nogę i potrzebna była pomoc medyczna. Grupa zadeklarowała, że wróci za rok i oby tak się stało, bo zaczynało się wyśmienicie. Zdrowia! Bez problemów zdrowotnych, ale za to w nudzie i bez emocji, minęły koncerty Yaya Bey i The Blaze. Szkoda, że na OFFie zdarzają się sloty, które nie mają nic ciekawego do zaoferowania, ale niestety nie da się ułożyć line-upu idealnie.
… i cała reszta
Sevdaliza zaprezentowała połączenie swojej artystycznej i komercyjnej strony w nieco za krótkim secie. Bar Italia są świetnym zespołem, ale na Scenie Eksperymentalnej było ich słychać naprawdę słabo. Annahstasia czarowała gitarą akustyczną, chociaż pod koniec koncertu trochę już nużyła. Puma Blue zaczął z problemami technicznymi, z których wybrnął i oczarował przy zachodzie słońca. English Teacher mają w sobie zarówno energię, jak i niepewność debiutantów: cały świat jest przed nimi. Panowie z Puuluup nie tylko zaznajomili z tradycyjną estońską muzyką folkową, ale dobrze sprawdzili się również w roli humorystycznych konferansjerów. Podobnie jak George Clanton, którego najlepsze żarty na długo zostaną w głowie, tak samo jak wypełniona hitami setlista. Przyjemnie wypadły również ostatki elektroniki na festiwalu: Waqwaq Kingdom z japońskimi basami i Mount Kimbie z krautową indietronicą.
Jak zwykle można znajdywać powody do narzekania na OFFa, szczególnie że rzeczywiście pewne zmiany są potrzebne (przestrzeń, zasięg, obranie konkretnego kierunku artystycznego), ale nawet mimo wad i naprawdę przeciętnej, deszczowej pogody, kolejną edycję festiwalu można zaliczyć w poczet udanych. Spora część grających tutaj artystów jest dopiero na początku kariery i w ciemno można obstawiać, że już niedługo wrócą do Polski jako większe nazwiska, a reprezentacja muzyków mających już ugruntowaną pozycję również stała na zadowalającym poziomie. OFF naprawdę ma szansę na udane przejście pokoleniowej zmiany, byle tylko nie zgubił swojego DNA. Do zobaczenia za rok!