Bicep / fot. Chmielewski_TNM mat. prasowe
Tauron Nowa Muzyka 2024: miłe powroty, małe niedosyty
Obiecujący line up, w którym nie zabrakło zarówno zaskoczeń, jak i rozczarowań, spore oczekiwania wobec ulubionych artystów, a przede wszystkim radość z powrotu – tak w skrócie można podsumować 19. edycję Tauron Nowa Muzyka. Katowicki festiwal jak zawsze dostarczył emocji i przypomniał nam za co kochamy muzykę elektroniczną, zwłaszcza w tej przestrzeni festiwalowej.
Swoją przygodę z Tauron Nową Muzyką zaczęłam w 2012 roku, gdy festiwal przeniósł się na Dolinę Trzech Stawów z powodu remontu Muzeum Śląskiego. Była to zupełnie nowa odsłona tego wydarzenia – inna topografia, inne zagospodarowanie terenu znanego fanom muzyki z Off Festivalu, brak miejskiego, postindustrialnego klimatu. Tauron waz z Offem tworzyli wtedy interesujący duet, oba prezentując muzykę alternatywną, choć w nieco innym stylu. Off skłaniający się ku indie-rockowi, dokładał stopniowo do swojego programu nazwiska związane ze sceną techno, które dla wielu stały się punktem wyjścia do eksploracji elektroniki, pod innym festiwalowym adresem w tym samym mieście.
Tauron na przestrzeni lat ewoluował, zmieniając się z małego festiwalu w znaczące wydarzenie z wieloma scenami, rozbudowaną infrastrukturą i artystami ze zróżnicowanych środowisk. Bardzo przyjemnie obserwowało się jako uczestnik te subtelne nowości z boku oraz cieszyło się kolejnymi nagrodami, które dostawał festiwal na potwierdzenie dobrego kierunku, w którym idzie. Mimo zmian, zawsze znalazło się coś, co przyciągało do Katowic, nie tylko za sprawą artystów, choć zazwyczaj chodziło właśnie o zaznanie najciekawszych trendów we współczesnych brzmieniach. W tym roku line-up zapowiadał się wyjątkowo obiecująco i bardzo ucieszyło mnie wielu z ogłaszanych w kolejnych rzutach wykonawców.
Piątek w odbiorze muzyki niejako korelował z męczącą, upalną aurą na zewnątrz. Zamierzałam go spędzić według planów na scenie T-Mobile Electronic Beats (w zeszłym roku nazywała się Club Stage). Było parno, męcząco, a autorytety w postaci Luigi’ego Tozzi’ego & Ferala czy DVS1 lekko zawiodły – ci pierwsi wypadli płasko i mało przestrzennie jak na deep techno, a temu drugiemu zabrakło finezji w tym minimalowym graniu. Najgorsze jednak, w postaci łomoczącego i jednostajnego seta Hectora Oaksa, dopiero miało nadejść. Tym bardziej żałuję, że przez deszcz nie dotarłam na set Krudera & Dorfmeistera, o których wszyscy opowiadali mi w samych superlatywach (zawsze jest najlepiej, tam gdzie nas nie ma – wiadomo). Z dużych plusów: Dorisburg w wersji live zagrał klimatycznie i zdecydowanie sprostał moim oczekiwaniom, prezentując efektowny blend swoich deep house’owych i deep technowych produkcji, które wydawał dla takich labeli jak Phonica, Hypnus czy Aniara Recordings. Closing Hectora Oaksa w ogóle nie przypominał mi wesołego klimatu, jaki kojarzy mi się z zakończeniem dnia festiwalowego w Katowicach i do jakiego przyzwyczaił mnie też przez lata TNM – nie było w tych szybkich tempach żadnego polotu i przestrzeni na radość.
Absolutnym highlightem piątku okazał się dla mnie występ DJ Krusha. Swoim setem pokazał, że nie od dzisiaj występuje na scenie – zaprezentował za deckami kawał historii, żonglując estetyką turntablismu, wykręconego downtempo znanych z płyt “Jaku” i “Zen” oraz zapomnianego nieco już dziś trip-hopu. Wszystko lekkie, wyważone, spójne i bardzo medytacyjne. Esencja występów, które pamiętam z Taurona sprzed lat (wiem, brzmię jak dinozaur, ale to prawda!).
Choć bardziej liczyłam na piątkowych artystów, tak właściwie od samego wejścia na festiwal, dałam się zaskoczyć pozytywnie sobocie. Rozpoczęłam od audiowizualnego show (AV pełną gębą – kto widział, ten wie!) Eviana Christa, który prezentował swoją – mimo dość długiej obecności na scenie – debiutancką płytę “Revianchrist”, eksplorującą i reinterpretującą gatunek trance. Choć to mój drugi raz z show Brytyjczyka, niezmiennie robi ono oszałamiające wrażenie – było dużo dymu, intensywne kolory, mocne stroboskopy i podkręcona głośność. AV autorstwa Emmanuela Bairda wzbogaciło bardzo emocjonalną muzykę i przetransformowało ją na zupełnie inny poziom. W porównaniu z tym, hucznie zapowiadane AV Chroma w wykonaniu Bicep wydało się co najmniej nieprzemyślane i dość nędzne w odbiorze. Miałam bardzo duże oczekiwania co do tego występu, a całość okazała się być muzycznie setem na jedno kopyto, a wizualnie pozostawiała wiele do dopracowania. Nawet reinterpretowane klasyki mnie nie przekonały do wystawienia całości dobrej oceny, mimo szczerej miłości do twórczości Brytyjczyków.
Bardzo żałuję, że z powodu podtopienia sceny, nie udało mi się zobaczyć formacji Nihiloxica na Amfiteatrze, ale sobotni występ egzotycznego Kokoko! z Demokratycznej Republiki Konga zrekompensował mi to w pełni. Ich energetyczne show, nietypowe instrumenty i żywe wokale dały mi sporo energii na wieczór. Swoją drogą, scena Amfiteatru ze swoim kulisto-geometrycznym kształtem i cudownym oświetleniem świetnie prezentuje się w wieczornej aurze.
Miło było także usłyszeć Clarka, który wraca na festiwal co jakiś czas i za każdym razem pokazuje się w nieco innej odsłonie. Jego sety pełne eksperymentów z IDM są zawsze niezwykle angażujące i spójne. Powrót do przeszłości zapewnił też set Skreama w wersji extended – trzygodzinny przelot po najświetniejszych czasach dupstepu, bassu i grime’u – duży efekt wow wywołało pewnie samo zaskoczenie i przypomnienie sobie o tych gatunkach, ale też niesamowicie dobrze się do tego bujało.
Za rok jubileuszowa, 20. edycja Taurona i jestem szalenie ciekawa, co szykują na tę wspaniałą rocznicę jego organizatorzy – nawet jeśli wypunktowałam w relacji rzeczy, które mi się nie podobały, tak jestem też po prostu bardzo wdzięczna za zaproszenie takich, a nie innych artystów i możliwość usłyszenia ich na żywo. Od dawna chodzi mi po głowie refleksja, że Tauron Nowa Muzyka nie zawsze prezentuje nową muzykę właśnie i często wraca do zagranicznych nazwisk, które powtarzają się czasami z roku na rok (np. Robag Wruhme, Michael Mayer) lub co dwa-trzy lata (np. Moderat). Z drugiej strony rzeczywiście przyciągają one tłumy, które świetnie się przy nich bawią, więc może jest w tym szaleństwie metoda i jakaś forma tradycji? Mocny powiew świeżości przychodzi od artystów z Polski i tutaj Tauron prowadzi staranny research, zapoznając uczestników z dopiero co wschodzącymi gwiazdami. Moim marzeniem na przyszły rok byłoby zaproszenie artystów z dawnych line-upów w ramach nostalgicznej podróży do przeszłości i zostawienie też sporej przestrzeni dla nowych, gorących nazwisk oraz refleksji, czym nowa muzyka aktualnie jest. Mam nadzieję, że marzenia czasem się spełniają i spełnią się akurat za rok w Katowicach. Gdzie oczywiście będę!