Xiu Xiu / mat. prasowe
Xiu Xiu i Better Person w Hydrozagadce
Sztuka nie tylko ma wypełniać pragnienie estetycznych doznań, obecne w każdej ludzkiej istocie, ale powinna też zaskakiwać. Może to czynić na wiele sposobów – poprzez nad wyraz angażujący aspekt psychologiczny, dzięki wyjątkowej jakości albo innowacyjności. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby źródłem zaskoczenia było wyprowadzenie odbiorcy z jego osobistego wyobrażenia o formie, próba jej dekonstrukcji czy wprowadzenia w stan zakłopotania. Ta sztuka udała się Willisowi Earlowi Bealowi podczas zeszłorocznego OFF Festivalu, tę umiejętność do perfekcji opanowali Xiu Xiu.
Zanim jednak oni, na scenie pojawił się Better Person, czyli Adam Byczkowski. Supporty rządzą się własnymi prawami i to chyba dlatego artysta wystąpił sam – podkłady do piosenek odtwarzane były z telefonu (to akurat fakt łączący go z wspomnianym Willisem). Nie przeszkodziło to Adamowi zaprezentować się od najlepszej strony. Ubrany w białą koszulę artysta wpisywał się etos romantyka. Jego wokal aż kipiał od emocji, podobnie zresztą jak gesty i cała sceniczna prezencja.
Owe emocje swoje źródło mają nie tylko w miłości, ale też w swego rodzaju buncie. Stąd od wokalisty i jego twórczości bił smutek, rozpacz, rozdarcie, złość i rządza zemsty. Wszystko to spakowane w walizkę z naklejką „sophisti-pop – return to eighties”. Utwory Better Person mają wszystkie charakterystyczne cechy tamtej muzycznej dekady – saksofonowe solówki, elektroniczne podkłady, artystyczne klawisze i emocjonalnie zaangażowane, przerysowane teksty. Występ, podczas którego wybrzmiały zarówno świeży „Zakochany człowiek”, niemal przebojowy „Sentiment”, jak i nagrany wspólnie z Seanem Nicholasem Savage cover Chrisa Isaaca „Can’t Do a Thing (To Stop Me)”, przeplatały słodko-gorzkie historie z życia Adama. I jakby na podsumowanie tego krótkiego, ale urokliwego występu, w powietrzu zaczął się unosić zapach fiołków. Najpewniej tak zrządził przypadek, ale chce się wierzyć, że stanowiło to zaplanowaną część pełnego wzruszeń występu Adama.
Na początku warto nadmienić, że Xiu Xiu wystąpili w dwuosobowym składzie. Na trwającej trasie Jamiego Stewarta, mózg zespołu, wspomaga Shayna Dunkelman. Mimo to utwory grane przez zespół były bardzo wyraziste. Charakterystyczny wokal Jamiego czasem uderzał w balladowe tony, innym razem donośnie brzmiał na tle gitary, bywało także, że przeradzał się we wrzask. Największe wrażenie wywoływały utwory noise popowe, w których Shayna wyciskała z perkusji wszystko co się dało, a Jamie znęcał się nad gitarą. Tak uzyskane brzmienie było znacznie pełniejsze niż w wersji studyjnej, hałaśliwe, żywiołowe, o chropowatej fakturze, jak chociażby w „Don Diasco” i „Wondering”. Utwory z tegorocznego albumu stanowiły znaczną część koncertu i poszerzały postrzeganie tej płyty. Wspomniane noisowe elementy nie są aż tak wyczuwalne w wersjach studyjnych chociażby „Forget” i „Jenny GoGo”, a utwory okazały się być w nie bogate. Natomiast „Get Up” ozdobiło silne przełamanie w outrze, mocno odbiegające od kojącego charakteru reszty kompozycji.
Intymną odsłonę twórczości Xiu Xiu przedstawiały m. in. „Petite” i „Sad Pony Guerilla Girl”. W takim wydaniu zespół nie prezentuje się może zjawiskowo, ale za to jest w stanie wprowadzić w wyciszający stan pozwalający na chłonięcie zarówno treści tekstów, jak też wyjątkowo skrupulatnie dobranych pojedynczych dźwięków. W opozycji do wspomnianych kompozycji stoją synth punkowe i industrialne dźwięki dostarczane przez „Stupid in the Dark” i „I Luv Abortion”. Oba utwory szaleńczo testowały odporność słuchaczy na noisową elektronikę, ten drugi wprawiał jednak w poczucie skonsternowania. Jamie w dziwny sposób poruszał się po scenie i wykonywał bliżej nieokreślone gesty mikrofonem. Osobiście nie potrafiłem zinterpretować jego zachowania, jak też mocno wyolbrzymionej ekspresji. Wtedy pojawił się, wspomniany we wstępie, stan zakłopotania. Być może wszystko, co czynił Jamie, było ironiczne lub sarkastyczne, podobnie zresztą jak sam tekst utworu. Jednak do teraz nie mam pewności.
Mam jednak przekonanie, że cały koncert Xiu Xiu był bardzo specyficznym odczuciem. Odbiegał od zwykłych koncertowych standardów (oprócz aspektów muzycznych – statyczne światło oraz brak dymiarki), ale robił to w na tyle intrygujący sposób, że pozytywne wrażenie ciągle nie opada. Być może zamach na utarty schemat koncertu i wychodzenie poza jego formę to dobry przepis na przyszłość, a teraz na pewno alternatywna droga zatrzymania na chwilę wiecznie zajętego odbiorcy.