Baasch – Grizzly Bear With A Million Eyes

Są tacy artyści, którzy w muzyczny świat wchodzą z tak zwanym przytupem i sami stawiają sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Nie ma żadnych wątpliwości, co do tego, że Baasch do nich należy. Kiedy trzy lata temu pojawił się ze swoim debiutem „Corridors” nie bez powodu okrzyknięto go jednym z najciekawszych objawień polskiej sceny elektronicznej. Później zresztą wielokrotnie udowadniał podczas swoich występów, że zasłużył sobie na takie miano.

Przy pierwszej płycie artysta pozwolił sobie na muzyczne podróże po dość mrocznych, momentami nawet przygnębiających rewirach, zahaczając gównie o te ciemniejsze zakamarki elektroniki. Mimo wszystko trudno jednak określić tę płytę dołującą. Przy „Grizzly Bear With A Million Eyes” idzie o krok dalej i wpuszcza nieco światła do swojej muzyki. Jak sam przyznał przy drugiej płycie postawił na beaty, by uciec od przyklejonej mu łatki, choć i to nie udało mu się w 100%. W jego muzyce wciąż sporo jest niepokoju i napięcia, które jednak w tym przypadku zdecydowanie bardziej przyciągają niż odpychają.

Na „Grizzly…” zauważyć możemy przede wszystkim zgrabne, ale jednocześnie mocno rozbudowane linie melodyczne. Brzmieniowo Schmidt eksperymentuje, wprowadzając do swojej muzyki smaczki. Jak choćby te w postaci skrzypiec, które można usłyszeć w pięknym finale zwalniającego tempo utworu „Fall”. Jednak w większości kompozycji stawia na sprawdzone już na debiucie łączenie warstw i stopniowe rozwijanie motywów. Słychać to szczególnie we „Flavoure Flavoure” czy „Steps”, które zdaje się być najlepszym utworem na płycie – i to z kilku względów. W tym kawałku Baasch daje się poznać jako wrażliwy i bardzo autentyczny tekściarz, który umiejętnie zamyka intymne historie w zapętlających się refrenach – na długo zostających w głowie. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy to za sprawą słów czy raczej totalnie wciągającego wokalu. I to właśnie teksty wydają się być najmocniejszą stroną tego krążka. Tworzą spójną, naładowaną emocjami całość skierowaną do jednej, tej właściwej osoby.

Takich opowieści jest tu więcej. Podobnie w przypadku „Dare to Take” zaśpiewanego w duecie z Mary Komasą, z którą niemal idealnie dopasował się wokalnie, czy rytmicznym, nieco hipnotycznym „Words Like Bombs”. Wyjątkiem może być w całości instrumentalny „Once Upon a Night”, które swoim brzmieniem na myśl może przywoływać innego zdolnego artystę, Wojtka Grabka i wydany przez niego kilka lat temu kawałek „Sea Tweleve”. Obaj panowie upodobali sobie jednostajne, mroczne sample przełamywane delikatnym dźwiękiem skrzypiec.

„Grizzly Bear With A Million Eyes” to jedna z tych płyt, którą będzie się odkrywało kawałek po kawałku. Która przy każdym kolejnym przesłuchaniu będzie zaskakiwać nas czymś nowym. To krążek, przy którym potańczymy, ale i złapiemy głębszy oddech. To zabawa dźwiękiem, tempem i słowem. Soundtrack do myśli i uczuć. I właśnie to gwarantuje mu miejsce, wśród najciekawszych wydawnictw tego roku, a przecież jesteśmy dopiero na półmetku.