Anna Calvi – „Hunted”
Zmiana tytułu z „Hunter” na „Hunted” nie sprowadza się tylko do zmiany rzeczownika na pochodzący od niego przymiotnik. Tutaj sama Calvi jest tą upolowaną, a artyści, którzy wzięli na warsztat jej piosenki są myśliwymi – a przynajmniej taka jest teoria. Na okładce artystka jawi się nam jako przestraszona ofiara, która lada moment zostanie złapana w przeciwieństwie do niebezpiecznej myśliwej, która patrzy na nas z okładki poprzedniego krążka.
Idea powstania tego mini albumu była wręcz banalna – w przerwie pomiędzy koncertami na ostatniej trasie Calvi wróciła do pierwotnych wersji piosenek z „Hunter” i zauważyła kryjący się w nich potencjał. Publikowanie zwyczajnych wersji demo, nieważne jak wspaniałe by były, w formie osobnego albumu byłoby trochę nie na miejscu, więc artystka wysłała wybrane piosenki do kolejnych artystów, a oni już zrobili z nimi co chcieli.
Album otwiera „Swimming Pool” z gościnnym udziałem Julii Holter i jej eterycznych wokali, które krążą wokół silnego i zdecydowanego głosu Calvi. Czasem się z nim zlewają, czasem odlatują na dalszy plan, niezmiennie jednak zapewniają atmosferę nie z tego świata. Skoro Julia Holter dołożyła do albumu element pozaziemskości, to Charlotte Gainsbourg użyczyła swojej delikatności i wrażliwości w odrobinę mniej wygładzonej wersji „Eden”. A jeśli już mowa o bardziej surowych aranżacjach, to warto zwrócić uwagę na nową/starą wersję „Don’t Beat the Girl Out of My Boy”. Mimo że utwór nie ma tej samej dynamiki jak wersja albumowa, to brudne riffy Courtney Barnett nadają mu grunge’owego posmaku. Wygląda to trochę tak, jakby australijska wokalistka i gitarzystka wydobyła z Calvi jej mroczniejszą stronę, której ta się zawsze wystrzegała. Przewidywalnie – acz nie w sensie negatywnym – sprawa wygląda w przypadku „Wish”, gdzie dominującym głosem jest Joe Talbot z IDLES. Kawałek jest bardziej intensywny i agresywny, a pomiędzy dwójką artystów wytwarza się pewnego rodzaju chemia, która skutkuje w tej niezwykłej dynamice.
„Hunted” zawiera również trzy utwory bez udziału dodatkowych gości i tu z pewnością wiele osób zadaje sobie pytanie – po co? W końcu są to te same piosenki wydane na albumie zaledwie półtora roku temu. Wystarczy jednak posłuchać akustycznej wersji „Away”, żeby zrozumieć. Czasem w prostocie tkwi siła i te cztery i pół minuty to pokazują, będąc najprawdopodobniej najpiękniejszym fragmentem tego krążka. Minimalna aranżacja tworzy wrażenie intymności, a Calvi śpiewa niezwykle delikatnie, jakby dobrze wiedząc, że gdyby użyła pełnej mocy swoich strun głosowych, to mogłaby zaburzyć równowagę piosenki.
Surowa, przepełniona pierwotną energią wersja „Indies or Paradise” również potwierdza, że czasem niedopracowane kawałki są prawdziwymi skarbami, a cała idea przyświecająca „Hunted” świadczy o niczym innym jak o wielkości artystki. Calvi jest na tyle pewna siebie, że wypuściła ten sam materiał w lekko zmienionej wersji po raz drugi i osiągnęła sukces.