Najlepsze albumy 2023 – podsumowanie
Zdania na temat podsumowań zwykle są podzielone. My jednak zdecydowanie zaliczamy się do ich fanów – przynajmniej tych muzycznych. Podsumowujemy dla Was najlepsze naszym zdaniem albumy wydane w ciągu ostatnich 12 miesięcy, które towarzyszyły nam najczęściej. Sporo odkryć, kilka zaskoczeń i pare zachwytów. Rozgośccie się i wybierzcie coś dla siebie.
Afro Kolektyw – Ostatnie słowo
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Trochę czasu zajęło Afrojaxowi i spółce odnalezienie na powrót wysokiej formy, ale trzeba przyznać, że Ostatnie słowo to płyta naprawdę dopracowana i przede wszystkim niezwykle przyjemna do obcowania na muzycznym poziomie. Jazzowo-funkowe aranżacje niosą się z lekkością, są podsypane szczyptą kwasowości, ale i pewną wirtuozerią. A wszystko to by zderzyć się z niepięknym śpieworapem Afrojaxa, zarówno w kontekście poruszanych motywów, jak i charakterystycznego stylu. Dostaje się tutaj każdemu, Hoffmann obraża jak popadnie, lanie jest bolesne, ale jeszcze ciekawiej wypadają bardziej ogólne komentarze społeczne (polonez dla początkujących, Gdy król potrzebuje pionka), w których gniew ukierunkowany jest w stronę zjawisk, wydarzeń, struktur społecznych czy fenomenów kulturowych. Materiał zarówno dla fanów przemyślanego rapu, jak i bujającego jazz-funku. (jacek)
Gheist – Gravity EP
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Beatport
Każdy, kto jakkolwiek śledzi ich twórczość, wie doskonale dlaczego znajdują się w tym zestawieniu. Berliński kolektyw od kilku lat wprowadza świeżość na (umówmy się) coraz to wtórniejszej scenie elektornicznej. Każdym kolejnym mini wydawnictwem pokazują coraz szersze spektrum swoich możliwości i wciąż nowych pomysłów. Nieustanna eksploracja dźwięku, połączona z hybrydową formułą ich live setów przełożoną na warunki studyjne, zaowocowała EP-ką, która w trzech utworach wprowadza do ich wielowarstwowego, melodyjnego świata. Znajdziemy tu mieszankę bogatego brzmienia i pełnego emocji wokalu, jak w przypadku You Need to Understand i River czy przełamane teksturalnymi progresjami, elementami house i techno tytułowe Gravity. Idealny punkt wyjścia dla tych, którzy dopiero odkrywają Gheist.
Christine and the Queens – Paranoia, Angels, True Love
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Trudno nie docenić płyty, która stanowi tak ambitny i monumentalny projekt. I nie chodzi tu tylko o czas trwania i ociekającą mocą post-popową produkcję Michaela Deana, momentami przypominającą złotą erę Kanyego Westa. Chris przeprowadza tutaj słuchacza przez meandry swojego umysłu w teatralny i egzaltowany sposób, ubierając swoje dochodzenie do prawdziwego ja oraz żałobę po stracie w dramaturgiczne metafory tekstowe i muzyczne. Wspomaga to warstwą wizualną i niepodrabialnym performance scenicznym (kto widział, ten wie). Gdzieś w tle pobrzmiewa Massive Attack i ambient pop, a utwory wymagające dawki cierpliwości wynagradzają z nawiązką w końcówkach. Wrażenie robią również zaproszeni goście (Madonna, 070 Shake, A. G. Cook). Muzyczna emocjonalna space opera naszych czasów. (jacek)
Cozy Moss – Wołanie
HTRK, This Mortal Coil, GAS. Wszystko jest na tegorocznej debiutanckiej płycie Cozy Moss. Jeśli samo to nie stanowi wystarczającej zachęty do zapoznania się z tym albumem, napomknąć trzeba, że wszystkie wspomniane inspiracje zbierane są tutaj w całość ze smakiem, bez krzty taniego kopiowania, za to z własnym charakterem, budowanym głównie przez wokal Klaudii Miłoszewskiej. Jest to album bardzo przestrzenny, dzięki czemu wybrzmieć może wszystko, nawet pasaże ambent techno i intra przywodzące na myśl Dead Can Dance. Można się w tym brzmieniu rozpłynąć albo popaść w zadumę, można też dać się zahipnotyzować i zapomnieć o upływającym czasie. (jacek)
Philipp Johann Thimm – Birds Singing Till The World Ends
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Już dawno nikt tak pięknie nie łączył żywych instrumentów, elementów muzyki klasycznej z elektroniką, balansując na granicy gatunków trudnych do jednoznaczego zaszufladkowania. Philipp Johann Thimm, znany ze współpracy z Apparatem, Moderatem, niegdyś 1/4 kwartetu Abby, dziś artysta solowy i multiinstrumentalista. Na swoim fonograficznym debiucie łączy siły z mocną reprezentacją berlińskiej sceny (Gheist, Apparat, Berlin String) tworząc album tak zróżnicowany i wciągający, którego nie da się skończyć na jednym odsłuchu. To dwanaście świetnie skomponowanych utworów, które oprócz wielowarstowej ścieżki dźwiękowej poruszają równie ważne tematy w warstwie tekstowej – temat wojny, zmian klimatycznych czy wylesiania. Album zmusza do myślenia, ale i do zatrzymania się na chwilę. (daria)
Eartheater – Powders
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Amerykanka w końcu zdołała nagrać swój najrówniejszy album długogrający. W zasadzie nie ma tu wypełniaczy, wszystkie utwory wnoszą ze sobą coś istotnego, a UK bass tak organicznie zgrywa się z folkiem, jak jeszcze nie udało się to Eartheater wcześniej, mimo bardzo udanych przecież podejść. Trip hopowy duch lat dziewięćdziesiątych unosi się nad wszystkim wyraźnie, słyszalny szczególnie w smyczkowych dodatkach (Mona Lisa Moan), fletowych fragmentach (Sugarcane Switch) i wokalnych popisach (Crushing). Artystyczne dążenia zostały w pełni zrealizowane, można się z łatwością zakochać w produkcyjnym rozmachu tej płyty i odpłynąć z nią w siną dal. (jacek)
James Blake – Playing Robots into Heaven
Słucham i śledzę Jamesa Blake’a nieprzerwanie od jego pierwszych singli z 2009, bacznie obserwując wszelkie zmiany i wyczekując nowych wydawnictw. James, mimo upływu lat, nadal obraca się w jakby znanej stylistyce post-dubstepowej (czy ten gatunek jeszcze w ogóle istnieje?), ale nadal jednak eksperymentuje i zaskakuje, przy zachowaniu spójności stylistycznej. Na nowym albumie melancholia songwritera staje naprzeciw klubowym brzmieniom, nadając im świeżego zabarwienia, wciąż hipnotyzując i wzruszając. Tak jakby udało się tchnąć (soulowego) ducha w (bezduszną) maszynę i połączyć style Blake’a z wydawnictw dla Hessle Audio z tymi dla Polydor w idealnej proporcji. Ulubione momenty: Loading. (agata)
Kelela – Raven
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Jeśli Take Me Apart umiejscawia alternatywne r&b w nocnym klubie tanecznym pełnym zmysłowości, Raven przenosi akcję pod wodę. Skojarzenia z Aquarius Tinashe nie są przypadkowe, ale Kelela nie stroni wcale od kipiących energią szybkich utworów, sprawnie jednak zamyka je w płynnym, spokojniejszym nawiasie, mądrze budując tempo kompozycji i grając na kontrastach. Artystka udowadnia, że spokój da się odnaleźć w breakbeacie, a zmysłowej ekstazy dostarczyć może ambient pop. Bas odgrywa na tej płycie niebagatelną rolę, idealnie współgrając z wielowarstwowym wokalem, z którym buduje wielowymiarowy krajobraz. Efektem są takie perełki jak ambient-dancehallowe Enough for Love czy muśnięty new age 2-step na Contact. Raven to album, któremu śmiało można wróżyć kultowość, jednocześnie ciesząc się jego pięknem jeszcze w czasie teraźniejszym. (jacek)
King Krule – Space Heavy
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Charakterystyczny wokal Archy’ego Marshalla stanowił istotną przeszkodę dla wielu słuchaczy próbujących polubić twórczość Brytyjczyka. Na Space Heavy Archy brzmi bardziej przyziemnie, ale jednocześnie jeszcze więcej miejsca pozostawia instrumentom, co daje efekt w postaci zwariowanych jazz-rockowych utworów idących pod ramię z wyciszonymi slowcorowymi balladami. Mimo aż piętnastu kompozycji, wysoki poziom nie spada ani na moment, zabawa strukturą i dźwiękiem trwa w najlepsze, a refrenowe frazy zostają w głowie na długo po przesłuchaniu. To z pewnością najrówniejszy, a może i najlepszy album Brytyjczyka, co w przypadku jego dyskografii stanowi ogromne wyróżnienie. (jacek)
Kollektiv Turmstrasse – Unity of Opposites
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Kto robi dziś płyty zawierające 25 utworów? Nico Plagemann. Być może w ten sposób próbuje zrekompensować sobie i nam 13-letnią lukę między znakomitym longplayem Rebellion der Träumer z 2010 a najnowszym, wydanym już we własnym labelu Not Sorry Music Unity of Opposites, na którym serwuje pełen przekrój gatunkowy i stylowy. Wykorzystując swoje szerokie doświadczenie ugruntowane latami spędzonymi na scenie oraz zamiłowanie do muzycznych eksperymentów, stworzył album w pełnym tego słowa znaczeniu. Album solowy, bardzo osobisty, odzwierciedlający wiele wpływów, jakie globalna kultura klubowa wywarła na nim jako artyście. To podróż do korzeni, wypełniona elementami breakbeatu, hip-hopu i indie-dance czy wyselekcjonowanymi wstawkami wokalnymi. Unity of Opposites, podobnie jak poprzednik, nie jest albumem klubowym stworzonym z myślą o parkiecie, ale prezentem dla każdego, kto chce poznać świat Kollektiv Turmstrasse w zupełnie nowym świetle. (daria)
Maruja – Knocknarea
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Czasem nawet EP-ka licząca cztery utwory może swoją oryginalnością i mocą rozkładać na łopatki wiele długogrających albumów. Tak jest również w tym przypadku. Brytyjski zespół sobie tylko znanym sposobem bez najmniejszych problemów miesza post-hardcore z jazz-rockiem i post-rockiem, czyniąc to jednocześnie z zamysłem innym niż takie projekty jak Black Country, New Road czy black midi, również inkorporujące jazzowe rozwiązania do swojej twórczości. Znajdzie się tu coś z budowania napięcia Godspeed You! Black Emperor, są zawodzące wokale niczym u Swans, solówki jazzowe przywodzą natomiast na myśli King Crimson. Wszystko to jest bardzo smakowite, wyważone, bardzo dosadne i rozbudzające apetyt na więcej. (jacek)
The Lemon Twigs – Everything Harmony
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Pójściem na łatwiznę byłoby odwoływanie się przy opisywaniu tej płyty do retromanii, tęsknoty za czasami sprzed pół wieku i rzucaniu na lewo i prawo Beatlesami. Bracia D’Addario wychodzą od zrozumienia, co stało za ogromnym sukcesem soft rocka i barokowego popu, ale że z każdym wydawnictwem fenomen ten pojmują coraz dobitniej (w końcu współprodukowali też ikoniczne Titanic Rising Weyes Blood), potrafią skutecznie zatracać granicę między dawnym a współczesnym. Dzięki temu są nieznośnie wręcz piosenkowi, opierając się na całej gamie instrumentów, rozwiązań kompozycyjnych i wokalnych harmonii, nie zapominając przy tym o wpływach jangle czy power popu, To płyta na każde czasy, płyta do wykrzyczenia z egzaltacją każdego jej utworu, nieważne, czy w barze pełnym ludzi, czy na prysznicowym karaoke, płyta zwyczajnie piękna. (jacek)
Lorein – Próba przeczekania wiatru
Lorein powraca w nowej odsłonie, ale i z ugruntowanym brzmieniem. Na swoim najnowszym krążku już nie poszukują, a celnie trafiają w każdy dźwięk. Umiejętnie balansują i zaskakująco łączą nieoczywiste melodie, jednocześnie pozostając wiernymi swoim indie-rockowym korzeniom. Duża w tym zasługa Aleksandra Kaczmarka, gitarzysty zespołu, ale i producenta całego materiału, który poniekąd nadał mu kształt. Próba przeczekania wiatru to album koncepcyjny, w całości napisany i wyprodukowany przez zespół, niepozbawiony osobistego ładunku emocjonalnego i tej unikatowej wrażliwości towarzyszącej muzykom Lorein. Ma w sobie wszystko to, co powinien mieć album z kategorii Najlepsze polskie płyty 2023 roku – świetnie skomponowaną, różnorodną linię melodyczną, pełną selektywnego dźwięku, z wyraźnie zaakcentowanym basem Szymona Przybysza, a także piękne teksty i wokal Łukasza Lańczyka, który z jednej strony opowiada, z drugiej spina te wszystkie historie w spójną, konceptualną całość. (daria)
Tinashe – BB/ANG3L
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Poprzednie albumy Tinashe bywały za długie, teraz można narzekać na przesadę w drugą stronę, ale właśnie dzięki temu artystka dostarcza słuchaczom czystą esencję, utwory szukające inspiracji w najróżniejszych miejscach (Talk to Me Nice w dubstepie czy Treason w muzyce minimalistycznej). Zachęca to do dogłębnego zbadania każdej sekundy. Gęsto od zawartości jest również dzięki świetnej ekipie producenckiej (Nosaj Thing, Vladislav Delay, Machinedrum), która wykręca niespodziewane zmiany bitu, zabawy z tempem i wpływy ze znanych sobie doskonale nisz muzycznych. Świetnie jest słyszeć, jak r&b ciągle wymyśla się na nowo, trzyma rękę na pulsie i doskonale wie, jak z dobrym skutkiem czerpać z innych gatunków. Tinashe po raz kolejny udowadnia, że jest wizjonerką. (jacek)
Yves Tumor – Praise a Lord Who Chews but Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot Between Worlds)
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Każdy kolejny album Seana Bowiego to trochę inna historia, odmienny styl, kolejny image i nowe pomysły. Praise a Lord stawia na siłę rażenia: gitary są tutaj szalone, dosadne i głośne, a ukłony w stronę starszej twórczości Yvesa (asmrowe wstawki, hipnagogiczne fragmenty, psychodeliczne riffy) stanowią raczej coś w rodzaju dodatkowego bonusu zamiast głównej osi wydawnictwa. Najprościej uznać, że to materiał przede wszystkim post-punkowy, z całą swoją szorstkością, rytmicznością i wokalnym delivery. Wszystkie ozdobniki, dodatki i mrugnięcia okiem obrastają ten trzon i czynią z płyty mozaikę, na której ciągle jest do znalezienia coś nowego. Pozostaje tylko się zastanawiać, co jeszcze będzie w stanie wymyślić Bowie, aby dalej kroczyć śladami swojego ikonicznego imiennika. (jacek)
Forest Swords – Bolted
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Mattew Barnes może nie robić zbyt wiele wydawniczo przez kilka lat (tak, jak przez te ostatnie sześć) i wrócić, jak gdyby nigdy nic z absolutnie miażdżącą produkcją. Miażdżącą nie tylko zachwytem, ale przede wszystkim ponurą konstrukcją i zatopionej w gęstej ciemności treści. Bolted zostało nagrane w fabryce w jego rodzinnym Liverpoolu. ponurą inspiracją zaczerpniętą z postindustrialnego krajobrazu północnej Anglii. Fenomentalna wizja dźwięku, bogatego w szczegóły i zaskakujące elementy, doprawiona nieoczywistym instrumentarium składającym się właściwie ze wszystkiego, co ten dźwięk może wydać i rezonować z pustą, industrialną przestrzenią – od brzęku dzwonków, przez grzechotanie łańcuchów, aż po metalowe części tworzące dźwiękowe iluzje. Motyw perkusyjny do „Butterfly Effect” Barnes skomponował po kontuzji nogi i opisał proces składania go w całość jako „pewien rodzaj próby poradzenia sobie z psychodelicznym bólem”. I ten właśnie psychodeliczny ból został na Bolted odmieniony przez wszystkie przypadki. (daria)
yeule – Softscars
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
W końcu jest to płyta kompletna, bez żadnego “ale”, tym samym poprawiająca niedoskonałości, które występowały na poprzednich albumach. Głośne, zglitchowane instrumentale świetnie współgrają z cichą, szepczącą osobą śpiewającą, potrafiącą jednak wykrzyczeć z siebie wszystko, gdy istnieje taka potrzeba. Równowaga między senną gitarą a noisową ścianą dźwięku pozwala na czerpanie z pełnego dream popowego spektrum brzmieniowego. Emocje przefiltrowane przez otoczkę cyberświata są prawdziwsze niż kiedykolwiek. Potężny opener (X W X) skutecznie nastraja na dalszą część płyty, a takie kompozycyjne perełki jak Dazies czy Sulky Baby mogą doprowadzić zarówno do płaczu, jak i bezgranicznej błogości. To płyta osoby, która doskonale rozumie emocje, o których śpiewa. Każdy powinien spróbować dokładnie się w nie wsłuchać. (jacek)
Overmono – Good Lies
Bracia Welsh skutecznie budują swoją markę, od 2020 karmiąc nas singlami, EP-kami, nagrywając mix dla Fabric, a w końcu wydając swój debiutancki album Good Lies na prestiżowej XL Records. Poniekąd ich kariera przypomina mi trochę rozwój duetu Bicep, którzy ze skromnych autorów bloga Feel My Bicep, stopniowo zaczęli zdobywać wysokie miejsca list przebojów. Aktualnie bookowani są jako headlinerzy wielkich festiwali, a fani zabijają się by zobaczyć ich show i usłyszeć znane im bangery w wersji live. Overmono również wróżę wielką popularność i podobną karierę, bo producyjnie ich materiał jest zawsze na najwyższym poziomie i po prostu wciąga. Artyści śmiało żonglują stylistykami, jest tu techno, trochę breakbeatu, reggaeton, UK garage, ale wszystko jakby stonowane i wymodelowane (a może nawet ugrzecznione) tak, by mogło spodobać się szerszej publice. To też sprawa pociętych popowych wokali, które dodają utworom sporo energii i dzięki którym łatwiej się do nich przywiązujemy. Jestem bardzo ciekawa, co wydarzy się po Good Lies – niejako będzie to sprawdzian dla tej formacji i pewnie obiorą oni drogę, którą dalej póją. Ulubione momenty: So U Know, Is U. (agata)
Myslovitz –Wszystkie narkotyki świata
Cieżko wraca się po 10-letniej przerwie wydawniczej i to jeszcze z nowym wokalistą. Oczekiwania były spore, presja i podatność na ocenę jeszcze większa, ale wyjście z takiej historii obronną ręką potrafią tylko nieliczni. Myslovitz wróciło i nowym albumem właściwie rozpoczęli drugie życie. Wszystkie narkotyki świata nie są próbą wymyślenia siebie na nowo. To powrót do korzeni, przełożenie na własny język świeżych pomysłów i pokazanie, że to wciąż ten sam zespół, ale z nowym głosem na froncie. Album zróżnicowany i spójny jednocześnie, przesiąknięty wypracowanym przez lata charakterystycznym gitarowym brzmieniem, emocjonalnymi tekstami i tak dobrze znaną melancholią. Sporo tu znajomych flashbacków z Happiness is easy czy Miłości w czasach popkultury, która właśnie kończy 25 lat. Ufanie swojej intuicji pomimo wszelkich przeciwności, w tym przypadku okazało się jedyną słuszną drogą. A najlepszym dowodem na to, jest zupełnie nowe pokolenie fanów na koncertach. (daria)
Egipcjanie – Czas dla siebie
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Obecność tej płyty w zestawieniu to formalność. Od premiery Kto wie ten wie z 2020 roku było wiadomo, że działalność projektu Egipcjanie przyniesie same co najmniej bardzo dobre rzeczy. Takie też były kolejne utwory, taki jest również album, który z godną pozazdroszczenia łatwością rzuca odniesieniami do alternatywnych późnych lat dziewięćdziesiątych. Za każdym razem, gdy gitary płyną z takim luzem i łatwością jak w Siedźmy / Jedźmy czy Szkole melanżu, banan na twarzy pojawia się samoistnie. Ale nie brakuje też cytatów popowych (papadancowe ooo-ooo w Kładę się), świetnych gości (Ewa Sad, Gosia Zielińska czy Jakub Żwirełło) i wisienki na torcie: przemyślanych i ujmujących w swej prostocie tekstów. Warto znaleźć chwilę czasu dla siebie i przeznaczyć go na zapoznanie się z tą płytą. (jacek)
Pangaea – Changing Channels
Posłuchaj: Spotify / Tidal / Bandcamp
Przyznam, że już przed włączeniem tego albumu wiedziałam, że będzie dobry, bo jestem fanką brzmień prezentowanych przez Hessle Audio i przyznam, że mam do nich słabość. Nie sądziłam jednak, że wpadnie mi w ucho już po pierwszym odsłuchu i będę wracać do tych kawałków tak często. Kevin McAuley – współtwórca wytwórni – powraca ze swoim drugim albumem w pięknym stylu, nie zaprzedając jednocześnie DNA labelu – jest więc zaraźliwa energia, wysokie BPM, fantazyjne bassline’y, chwytające wokale oraz zachowana równowaga między energią dla tłumu i hipnotyzującymi elementami wwiercającymi się w głowę. Changing Channels to fantastyczny dowód na to, że Wielka Brytania ma nadal sporo do powiedzenia w temacie muzyki elektronicznej. Dwa ulubione momenty: If i Squid. (agata)