We Draw A – „Ghosts″

Brennnessel Records nie ma co prawda rozbudowanej gamy artystów, którymi może rzucać na każdą okazję jak asami z rękawa, ale zrzesza pod swoimi skrzydłami muzyków obracających się w różnych rejonach muzyki elektronicznej, dzięki czemu każdy fan electropopu znajdzie w ich katalogu odpowiadające sobie brzmienia. Od tanecznego Kamp!, po snujące się leniwie dźwięki Oxford Drama. Gdzieś pomiędzy tymi artystami znajduje się duet We Draw A. Ten wspólny projekt Radosława Krzyżanowskiego z Kamp! i Piotra Lewandowskiego (Peve Lety) z nieistniejącego już Indigo Tree, to próba pogodzenia tanecznej elektroniki z syntezatorową awangardą. Melancholijny wokal Piotra, podszyty hipnotycznymi dźwiękami, wzmaga paradoksalną atmosferę smutku zaszytego w tańcu. Drugi pełnoprawny album duetu zrywa z dreampopowymi naleciałościami na rzecz większej eksperymentalności i różnorodności brzmienia.

Co prawda na „Moments” nie brakowało nieoczywistych melodii i prób połączenia ze sobą wielu muzycznych wpływów, ale koncept „Ghosts” przemawia do mnie znacznie bardziej. Na tym krążku kolejność utworów ma ogromne znaczenie, a każda kompozycja oprócz własnej zawartości jest również zapowiedzią swoich następczyń. Tempo rozkręca się powoli – spiralę dźwięków rozpoczyna pełniący rolę intra „All We Had”, w którym elektroniki ze świecą szukać. Zamiast niej skromna gitara akustyczna i wokal. Wstęp prowadzi do świetnego ”Tomorrow”. Tutaj brzmienia organicznie łączą się ze sobą, wciągając w tropikalny klimat Glass Animals. Nad wszystkim czuwa nieco rozjechany śpiew, ustępujący niekiedy miejsca ociekającemu od efektów specjalnych głównemu bitowi.

„Tilia” stawia na zabawę z wokalem, który zapętlany i modulowany występuje również w roli instrumentu. W tej kompozycji kilkukrotnie łamany jest schemat klubowej piosenki, bo mimo wyraźnie tanecznego klimatu, po wewnętrznym finale (podprowadzanym przez stopniowe zwiększanie głośności) następuje nie eksplozja losowo wybranych efektów (jak w klubowych bangerach bez polotu), ale odbudowywanie struktury utworu od nowa, tym razem w oparciu o nieco inne dźwięki. Za to „Anyway” ma w sobie coś ze starego Daft Punk, ale też z dawniejszych dokonań Kamp! (momentami „Breaking a Ghost’s Heart”). Modulowany wokal idzie w szranki z loopami, nie pozostawiając miejsca na niedopowiedzenia i wyciszenie.

Ciekawie wypada „Lighthouse” z piosenkową formą, ale mocno zahaczającym o techno podkładem. W „Private Ghost” zaskakuje natomiast syntezatorowa wstawka w stylu new romantic. To jednak dopiero zapowiedź dwóch kolejnych kompozycji, które z klasyczną formą utworu nie mają wiele wspólnego. Trwające w sumie ponad osiemnaście minut „Sad Supernova” i „Aurora” to crème de la crème tego albumu. Etiudy niespiesznie malują w głowie rozmyte gwiaździste pejzaże, korzystając z trance, techno, house’u, nut z tropików i pojawiającego się w kluczowych momentach wokalu. Tutaj kończy się rozrywkowość, a rozpoczyna skupienie, niezbędne do przyswojenia siatki skrzętnie utkanych dźwięków. I chociaż w niektórych momentach męczy trochę powtarzalność niektórych efektów, a nawet niekonsekwencja i losowość w ich dobieraniu, to zarówno „Sad Supernova” i „Aurora” usprawiedliwiają to kosmicznym, na co zresztą wskazują tytuły, brzmieniem.

We Draw A swój styl muzyczny charakteryzują jako romantic techno. Nie wiem skąd wziął się pomysł na takie określenie gatunku, ale jest ono niezwykle trafne nie tylko dla emocjonalnego i marzycielskiego brzmienia duetu, ale też dla samej formy albumów i funkcjonowania artystów. Radek i Piotr, podobnie jak dziewiętnastowieczni idealiści, zrywają z narzuconymi ograniczeniami (między innymi co do długości utworów), czerpią inspiracje z natury i zjawisk nadprzyrodzonych (sam tytuł albumu) i samotnie kroczą naprzód, konsekwentnie trzymając się swoich patentów na brzmienie i przecierając szlaki innym polskim twórcom. Kto wie, czy ta wytrwałość i droga na przekór nie zaprowadzą ich na sam szczyt.