Ocean of Noise – Still in a Dream / mat. prasowe

Ocean of Noise – „Still in a Dream″

Rafała Konopki, znanego tez jako Ocean of Noise, wielbicielom alternatywnego brzmienia przedstawiać nie trzeba. Ten białostocki multiinstrumentalista to jedno z największych odkryć AD 2013. Wtedy właśnie Rafał wydał swoją debiutancką płytę, wystąpił na OFF Festivalu i uzyskał znaczny rozgłos, chociaż już rok wcześniej zaliczył koncert na festiwalu w Jarocinie. Można pomyśleć, że po prostu dopisało mu szczęście. Nic bardziej mylnego. Artysta założył swój projekt dziewięć lat temu, a dużo późniejsze sukcesy stały się owocem ciężkiej pracy i wytrwałości w kroczeniu muzyczną ścieżką, która teraz doprowadziła do albumu „Still in a Dream”.

Ściślej mówiąc, „Still in a Dream” jest EP-ką, co wydaje się o tyle dziwne, że czas trwania sześciu zawartych tu utworów jest prawie tak samo długi (a raczej krótki) jak debiutancka płyta Rafała. „Ocean of Noise” ukazało się jednak za sprawą Wytwórni Światowej, a minialbum został wydany własnym sumptem. Co jednak ciekawe, Rafał wydaje się traktować „Still in a Dream” bardziej jako jeden z przejściowych punktów w swojej karierze, niż znaczący kamień milowy. Stąd chociażby możliwość pobrania wszystkich piosenek za darmo z Soundclouda, brak otoczki zazwyczaj towarzyszącej wydawaniu albumów czy w końcu – nieobecność jakichkolwiek koncertów, nawet w rodzinnym Białymstoku.

Łatwo zauważyć, że brzmienie jest tu bardziej spójne niż w przypadku pierwszej płyty Ocean of Noise. Tam występowały obok siebie ballady, jak i mocniejsze gitarowe kompozycje, w dodatku z wokalem gwiazd polskiej alternatywy (Michał Wiraszko z Much czy Piotr Brzeziński, znany też jako Peter J. Birch). Tym razem Rafał postawił na zbliżone do siebie dźwięki i tylko jedną wokalistkę, która miała też swój udział na debiutanckiej płycie – Magdalenę Nowetę. Jej wokal idealnie pasuje do płynnych indie popowych, czasem indie rockowych kompozycji, a cały album uzyskuje dzięki temu pełniejszy wydźwięk i utrzymujący się klimat lekkości.

Udowadnia to już otwierający EP-kę „Want do Dance”, w którym mnogie żywe instrumenty wprowadzają w niezobowiązujący, radosny klimat. Nieco kojarząca się z surf rockiem gitara idealnie współgra z rozmarzonym wokalem Magdy, dodatkowo podbitym pogłosem pełniącym rolę chórku. Pełen kontrast w stosunku do „I Want You” rozpoczynającego „Ocean of Noise” – tam gitara brzmiała metalicznie, a śpiew Magdy – melancholijnie. W „Hummingbird” za klimat odpowiadają elektroniczne przeszkadzajki, które urozmaicają nieskomplikowaną z pozoru konstrukcję utworu. Jeszcze większą rolę odgrywają natomiast w instrumentalnym „Boardas”. Nie tylko tytuł, ale też brzmienie, budzą tu skojarzenia z Boards of Canada na „Tomorrow’s Harvest”. Obok perkusji słychać ambientowe dźwięki, splecione ze sobą w zagadkowy muzyczny pejzaż. Nieco melancholii wnosi też „Forget about It”. Jednak nie jest ona skondensowana na tyle, żeby zasmucić, a bardziej ubrana w dream popową otoczkę zmuszającą do refleksji.

Na „Heartbeats” ponownie wracamy w radosne rejony, tym razem w dużej mierze za sprawą obecnego w tle wibrafonu. A na nim Kuba Kotowicz – jeden z najzdolniejszych białostockich jazzmanów młodego pokolenia. Dzięki temu dodatkowi utwór brzmi świeżo, a płyta zyskuje miły dźwiękowy akcent i nutkę jazzowej improwizacji w outrze. Stawkę zamyka utwór tytułowy – momentami gęsty od dźwięków, ale przeważnie wpisujący się w atmosferę pierwszych kompozycji.

Koliber, który znajduje się na okładce „Still in a Dream”, jest najlepszym symbolem EP-ki Rafała Konopki. Nie tylko ze względu na rozmiar, ale głównie z powodu lekkości, którą się odznacza – podobnie jak brzmienie poszczególnych utworów na „Still in a Dream”. W natłoku premier łatwo przeoczyć nienagłośnioną premierę minialbumu Ocean of Noise. Czasami bowiem takie piękno skrzętnie się ukrywa i zawsze czeka, aż sami je odkryjemy.